Ania Woźniakowska: Szczerze mówiąc ciężko mi przywołać w pamięci konkretny moment, w którym podjęłam decyzję: „Będę BIKINIARĄ”. Chyba wydarzyło się to w sposób naturalny, gdy uznałam, że spróbuję swoich sił w pokazach sylwetkowych Beach Body w warszawskim klubie La Playa, w których brał udział mój ówczesny chłopak. Wystąpiłam wtedy w stroju kąpielowym i butach ze studniówki, których obcasy co krok wpadały mi w przestrzenie między deskami sceny :)
Oczywiście, że tak! Jednak ten stres od początku moich startów bardzo ewoluował - ze stresu destrukcyjnego, paraliżującego moje ciało, które nie chciało robić tego, co tak dobrze wychodziło na sali treningowej, po stres budujący, motywujący, wręcz podniecający. To chyba właśnie te emocje tak bardzo uzależniają... uczucie „guli” w gardle, gęsia skórka na samą myśl o TYM DNIU i zapierające dech w piersiach poczucie „dobrze zrobionej roboty”, jak mawiał klasyk :)
Jak sobie radzę z tym stresem? Zakładam słuchawki, włączam muzykę i wyobrażam sobie, że rano w dniu startu po prostu szykuję się na długo wyczekiwaną imprezkę ;) strój, makijaż, włosy, biżuteria i w końcu WIELKIE WYJŚCIE. Staram się odseparować od bieganiny na backstage’u, od stresującej atmosfery, pośpiechu, szukania zaginionych butów czy numerków i innych odklejonych rzęs czy plam z bronzera. Nie zajmuję się sprawami, na które nie mam już wpływu.
Dziką satysfakcję. Wiem, jak ciężko pracuję na swoje sukcesy. Obserwatorzy, a nawet nasi najbliżsi widzą tylko ułamek pracy, której większość odbywa się w głowie. Tyle razy jechałam na trening płacząc w samochodzie, ponieważ po prostu nie miałam siły i jedyne o czym marzyłam to sen i chwila spokoju. Codzienne przekraczanie takich granic cholernie wzmacnia kobietę, a wyjście na scenę to nagroda. Wisienka na torcie całego tego procesu - fizycznego, psychicznego i mentalnego. Poprzez starty realizuje się też moje alter ego. Na co dzień jestem raczej skryta, nie pokazuję wiele światu, pracuje w ciszy. Natomiast na scenę, co tu dużo mówić, wchodzę w majtkach i mocnym makijażu. To kompletnie odmienne oblicze tej Ani, jaką znają najbliżsi :)
Zdecydowanie nie. Pod względem sportowym zrealizowałam się już w 100% i teraz stawiam na dobre samopoczucie we własnym ciele przez cały rok, a nie tylko w sezonie startowym. Dziewczyny o większej masie mięśniowej gdy troszkę przybiorą na wadze, nabiorą tkanki tłuszczowej i wody często stają się niestety „ogromne”, ciężkie. Oczywiście nie umniejszając tym stwierdzeniem moim koleżankom z wyższych kategorii - mogą one wtedy czuć się i wyglądać na 100-procentowe, pewne siebie kobiety - no i super, niech idą swoją drogą :) ja natomiast najlepiej czuję się w wersji szczupłej, ale ewidentnie TRENUJĄCEJ. Czyli zaokrąglone pośladki, barki, wąska talia i szczupłe, ale umięśnione nogi. To lubię.
Uwierzcie, że aktualnie, poza sezonem startowym z moim chłopakiem Michałem (@trener.jedrek) jemy tak smacznie, że czasem siadamy przy stole i nie mówimy nic, poza zdaniami typu „Jezu, jakie to jest przepyszne...”. Robimy sobie również galaretki z herbaty czy serniki proteinowe z żelatyną, które jemy późnym wieczorem przed telewizorem prosto z pudełka - jak normalni ludzie z wiadrem lodów w sobotę wieczorem. Jest po prostu super :) a że kochamy trenować, to częściej przywołujemy się wzajemnie do porządku i zarządzamy dzień wolny od treningu, niż zmuszamy do wyjścia na siłownię. Wtedy jednak idziemy na rower, rozciągamy się czy kręcimy cardio na rowerku stacjonarnym przy filmie. Utrzymanie formy w takim towarzystwie naprawdę nie boli :)
Tak - wtedy, gdy myślałam, że bikini fitness to chudość i żyły. Kiedyś na scenie ważyłam 42 kg... To jakieś 8 kg mniej niż obecnie :) nie ma siły, by kobiecy organizm w stanie wycieńczenia utrzymał wszystkie procesy hormonalne na właściwym poziomie. Znajomy szkoleniowiec Dominik Mich kiedyś określił to zjawisko brutalnie, ale niezwykle trafnie - Twój organizm mówi: „Jesteś za głupia, by mieć teraz dzieci. Nie jesteś w stanie wykarmić nawet siebie, a co dopiero potomstwo”. Na szczęście wraz ze zmianą postrzegania swojej kategorii, która ma się cechować przede wszystkim kobiecością, zdrowiem - wszystko wróciło do normy.
Tak, jestem trenerem personalnym, jednak obecnie klub, w którym prowadziłam swoje podopieczne jest zamknięty. Generalnie uczę pozowania, jednak robię to sporadycznie. Wolę się skupić na tym, w czym jestem najlepsza - na prowadzeniu podopiecznych pod względem dietetycznym, treningowym i suplementacyjnym oraz na programowaniu treningowym dla moich Barbellek :)
Pandemia zafundowała mi sporo stresu, związanego z kalendarzem zawodów. Nie ma nic gorszego, niż niepewność, czy start się rzeczywiście odbędzie. Osiągniecie maksymalnej motywacji i mobilizacji do pracy na pełnych obrotach jest wtedy niemalże niemożliwe. Doszło również sporo dodatkowych kosztów związanych z lotami zagranicznymi - test na COVID, loty z przesiadkami w krajach, z których można było lecieć do Hiszpanii i wiele innych, nieprzewidzianych wydatków. Na szczęście wszystkie moje planowane starty się odbyły, za wyjątkiem Mistrzostw Świata, przed którymi nawarstwiło się zbyt wiele spraw zawodowych i prywatnych i niestety odbiło się to na moim samopoczuciu. Przez cały czas trenowałam z moimi Barbellkami w warunkach domowych, a także na zaprzyjaźnionej siłowni, więc pod tym względem wszystko szło zgodnie z planem. Aktualnie bardzo współczuje zawodnikom, którzy szykując się do nadchodzących startów żyją w takiej niepewności, jak ja w zeszłym roku. To bardzo trudne dla każdego zawodnika.
⭐️Barbellki⭐️- to stale rosnąca w siłę grupa na Facebook’u, licząca prawie 800 osób, głównie kobiet, które w maju zeszłego roku udało mi się zrzeszyć na wspólnych treningach domowych poprzez aplikację Click Meeting. Zajmuję się programowaniem treningów w domu, na siłowni oraz treningów łączących oba te miejsca - Gym&Home. Niejednokrotnie dziewczyny po drugiej stronie ekranu sprawiały, że na treningach robiłam znacznie więcej, niż gdyby ich tam nie było. Możliwość prowadzenia czatu w trakcie treningu również działa cuda - wzajemnie się nakręcamy na dodatkowe serie i powtórzenia, na „jakiś szybki brzuch na koniec”, a nawet na spotkania w dni wolne od treningu na wspólny stretching czy ćwiczenia Mobility. Barbellki to największy dar, jaki dała mi pandemia - poznałam wspaniałe, zmotywowane i wartościowe dziewczyny, które tak jak ja nie poddały się biernie aktualnej sytuacji i nie usiadły na kanapie. Zamówiły na Allegro zestaw hantli i gum i wzięły się do pracy.
Obecnie nie mam żadnych planów startowych. Nie chcę sobie fundować tej niepewności, której doświadczyłam w zeszłym roku. Poza tym, tak jak wspomniałam, jako zawodniczka spełniłam się już w 100%. Chyba nie ma już takiego trofeum, którego zdobycie dałoby mi więcej szczęścia. Teraz spełnienie chcę odnajdować na płaszczyźnie zawodowej i prywatnej, ale nie wykluczam, ze głód sceny jeszcze da o sobie znać. Wtedy wrócę. Nie wcześniej :)
POWODZENIA!
Polecamy także:
Własne studio treningowe od podstaw - na co zwrócić uwagę?