Iga Majewska: Wszystko zaczęło się na studiach, kiedy wybrałam pilates jako zajęcia WF. Nie jestem byłą sportsmenką czy tancerką, a dziewczyną zza biurka z potrzebą mądrego, regularnego ruszania się dla zdrowia. Pilates jest dla mnie optymalną formą treningu: wzmacnia od stóp do głów, uelastycznia mięśnie i pozwala się wyciszyć. Takie ćwiczenia świetnie kształtują sylwetkę! Wzmacniają brzuch i pośladki, ale rzeczywiście jest to metoda dla osób cierpliwych – gotowych, aby robić formę na lata, a nie na najbliższe lato, na już, na sezon bikini.
Akurat ja bardzo lubię tę “nudę” i to ona przyciągnęła mnie do pilatesu. W tej metodzie ćwiczeń panują porządek i prostota, a ja w zabieganym życiu potrzebuję właśnie takiego spokojnego i poukładanego treningu. Na intensywnych fitnessach z głośną muzyką czułam się przebodźcowana i nawet mając karnet na siłownię, wybierałam wyłącznie spokojne zajęcia typu body and mind. Pilates matwork można znaleźć w sieciówkach i często jest prowadzony na bardzo wysokim poziomie. To właśnie na takich grupowych zajęciach kontynuowałam swoją przygodę z pilatesem przez kolejne lata, m.in. pod okiem Jaśminy Menlik. Na zajęcia Jaśminy stawiałam się dwa razy w tygodniu w pierwszym rzędzie przez kilka lat! Mój zapał został dostrzeżony, instruktorka zaprosiła mnie na lekcję indywidualną do swojego studia z maszynami i to odkrycie pilatesowych sprzętów było dla mnie przełomem. Praktykowałam pod okiem różnych nauczycieli w Warszawie, aż weszłam w ten świat na tyle głęboko, że z pozycji klientki i uczestniczki zajęć, przez szereg szkoleń i pogłębianie wiedzy na warsztatach, przeszłam na drugą stronę już jako instruktorka.
Iga Majewska: Mam to szczęście, że udało mi się wcisnąć reformer do mieszkania, a taki pokaźny sprzęt zajmujący ¾ pokoju motywuje do tego, żeby z niego regularnie korzystać (śmiech). Staram się zrobić co najmniej 20 min ćwiczeń na macie lub reformerze codziennie, ale nie zawsze mi się to udaje, bo praca, bo obowiązki, bo zawsze znajdzie się wymówka. Ale kiedy wpadnę już w treningowo-rozwojowy rytm, na przykład, żeby powtórzyć materiał ze szkolenia, ćwiczę 40–60 min 5 razy w tygodniu. Nie mam czegoś takiego jak plan treningowy, więc ruszam się tak, jak mam ochotę. Czasem zaczynam dzień od ćwiczeń na mobilność podejrzanych kiedyś na jodze, czasem wybieram rolki albo rower, żeby poczuć wiatr we włosach. Najważniejsze, żeby się ruszać, więc spacer jest codziennie na mojej to-do liście.
Iga Majewska: Absolutnie nie ma granicy wieku. Joseph Pilates, twórca metody, ćwiczył będąc po 80-tce! Słyszałam też o uczestniku szkoleń instruktorskich grubo po 70-tym roku życia. Nie ma też granicy dolnej. Pilates jest super dla dzieci – takie zajęcia przygotowania motorycznego dla malutkich baletnic prowadzi np. Beata Nawrot.
Najczęściej słyszy się, że pilates jest złotą metodą na wyrównanie wad postawy czy dojście do formy po kontuzjach, ale tak naprawdę każdy – zawodowy sportowiec czy typowy kanapowiec – potrzebuje wzmocnić świadomość ruchu i zbalansować ciało tak, aby “zużywało się” równomiernie. I tak pilates ćwiczą modelki, sportowcy, seniorzy i studenci.
Co do przeciwwskazań, należy pamiętać, że pilates to nie lek, a nauczyciel pilatesu nie jest lekarzem. Po poważnych urazach najlepiej konsultować się z ortopedą i fizjoterapeutą. Tu warto wspomnieć, że są na rynku specjaliści 2w1, czyli fizjoterapeuci korzystający z metody pilates. Potrafią oni świetnie prowadzić osoby z bólami, po urazach czy np. przygotować kobiety do ciąży, i na nowo nauczyć nas, jak poprawnie korzystać z mięśni. To tzw. pilates medyczny.
Iga Majewska: Żyję w pilatesowej bańce, więc ciężko ocenić mi jego popularność obiektywnie. Jak dla mnie jest on teraz wszędzie! Otwierają się nowe studia, i to z coraz większym rozmachem, znane osoby chodzą do studiów lub kupują reformery do domów, coraz częściej obok jogi w sportowych kampaniach reklamowych czy na wyjazdach regeneracyjnych pojawia się właśnie pilates. Na szkoleniach nauczycielskich jest też coraz bardziej tłoczno i ogromnie mnie to cieszy – właśnie tego chciałam, zakładając 2 lata temu inicjatywę Warsaw Pilates. Im większe zainteresowanie pilatesem, tym więcej ciekawych opcji na ćwiczenia i tym więcej osób pozna metodę. Z kolei im więcej nauczycieli, tym zdrowsza konkurencja, za którą mam nadzieję pójdzie jakość.
W pandemii wiele studiów pilatesu mogło cały czas działać, więc mam wrażenie, że branża wręcz rozkwitła. Nowa sytuacja sprawiła, że ludzie zechcieli o siebie zadbać, podejść do treningu z głową, a pilates doskonale wpisuje się w takie myślenie. Poza tym studia pilatesu z założenia są kameralne, nie ma w nich tłumów, co wydaje się też opcją bezpieczniejszą – tak w pandemii, jak i w latach, jakie czekają nas po niej.
I.M: Owszem, pracuję w Warszawie, ale jako Communications Managerka w branży startupowej, pilates to jedynie moje dodatkowe zajęcie i pasja. W Warszawie i bliskiej okolicy naliczyłam nieco ponad 30 specjalistycznych studiów z maszynami, a zajęcia na macie są też w sieciówkach, studiach jogi i innych butikowych studiach ruchu. Jest więc gdzie praktykować, ale jednocześnie rynek się jeszcze nie wysycił i do wielu nauczycieli trudno się dostać, bo mają po brzegi wypełnione kalendarze.
I.M: Albo raczej skusić ładnym miejscem i rozkochać w pilatesie na zawsze! Wyjście z pilatesem poza sale ćwiczeń to moja odpowiedź na dylematy, jakie sama miałam jako klientka fitness klubu. Miałam tylko 2 wolne wieczory w tygodniu i musiałam decydować, czy wykorzystam je na pilates w zamkniętej klimatyzowanej sali bez naturalnego światła, czy na spacer w słońcu, plenerowe spotkanie ze znajomymi albo poznanie nowego miejsca w mieście.
Wydarzenia Warsaw Pilates to połączenie treningu z korzystaniem z letniej aury albo zimą – z wizytą w jakimś nieoczywistym, niedostępnym na co dzień miejscu. Śmieję się, że to takie pop-up studio albo ruchowa noc muzeów. Na takie zajęcia przychodzą całe grupy koleżanek, więc jest to też wydarzenie towarzyskie, np. zamiast wieczornej lampki wina z koleżanką w barze lub tuż przed tego rodzaju wellnessem, nic tu się nie wyklucza (śmiech). Pilates organizowałam już m.in. w Domu Braci Jabłkowskich, na Mysiej 3, w Teatrze Wielkim, na tarasie Elektrowni Powiśle i w Łazienkach Królewskich w partnerstwie z ELLE czy na dachu kamienicy w samym centrum, wśród koron drzew i z widokiem na Pałac Kultury. Ta ostatnia inicjatywa w tym roku nabrała tempa i pod nazwą Festiwal Selflove prowadzę ją z pasjonatkami regeneracji i równowagi, czyli Projektem Selflove.
I.M: Właśnie otwieram trzeci sezon na dachu i bilety na dwie grupy moich zajęć wyprzedały się w 20 min. Mimo długiego weekendu, kiedy wydaje się, że wszyscy wyjechali! Nie chcę zapeszać, ale wygląda na to, że z roku na rok zainteresowanie taką formą spędzania czasu jest coraz większe.
Dlatego też cieszy mnie, że powstają nowe inicjatywy tego typu. Oprócz wspomnianego Projektu Selflove, świetną robotę dla wellnessu w pięknych miejscach robi też Ola Kwiatkowska ze Slowliving Poland, która tego lata organizuje m.in. jogę i inne warsztaty w podwarszawskim lesie, a praktykę wzbogaca pyszną ucztą i dziewczyńskim czasem relaksu w zieleni. Takich organizatorów ruchowych wydarzeń pojawiło się w Polsce co najmniej kilku i mocno trzymam za nas wszystkich kciuki. Tak dużo osób potrzebuje teraz wartościowego czasu dla siebie, że myślę, że nie zabraknie nam chętnych. Kciuki trzymam więc za pogodę!
I.M: Kiedy stali klienci wyjadą z miasta, być może wreszcie uda się zapisać do najbardziej obleganych nauczycieli pilatesu. Sama cały czas praktykuję pod okiem innych, bardziej doświadczonych koleżanek po fachu, żeby szlifować to, co umiem, a szczególnie to, czego jeszcze nie umiem. Z niektórymi naprawdę nie da się umówić na trening, bo zainteresowanie jest tak duże, a stali klienci tak pilni!
Nie chcę, żeby zabrzmiało to górnolotnie, ale wierzę, że pilates to styl życia i ta “moda” nie jest uzależniona od pór roku. Jeszcze raz podkreślę, że na pilatesie robimy formę na lata, długofalowo, więc czas urlopów nie ma tu większego znaczenia, a stali bywalcy i tak wrócą na maty czy reformery. Metoda ma się dobrze od 100 lat i myślę, że wakacje tego nie zmienią. Jednak trudno mi ocenić branżę z biznesowego punktu widzenia, bo nie prowadzę swojego studia i nie utrzymuję się z regularnej sprzedaży karnetów.
I.M: Każdy nauczyciel pilatesu ma inny charakter i swój unikalny sposób docierania do klientów. Ta różnorodność jest szalenie ważna, bo przecież klienci też są różni. Do jednych bardziej przemawia spokojna, bardzo merytoryczna pani, a do innych ognista nauczycielka używająca szalonego języka. To, co nas łączy, to dbałość o detale. Pilates skupia się na drobnych, małych rzeczach, które robią ogromną różnicę dla danego ćwiczenia. Musimy być też trochę control freakami.
I.M: Nie ma jednej optymalnej ścieżki i każdy chyba musi znaleźć własną. Są szkolenia w Polsce i za granicą, weekendowe i wielomiesięczne, z samej maty i ze wszystkich sprzętów, pilatesu klasycznego i współczesnego, etc. Jak dla mnie na początku najważniejsza jest praktyka własna. Skoro w przyszłości chcesz zostać instruktorką pilatesu, to zacznij od odwiedzania jak największej liczby studiów. Z perspektywy klienta poznawaj różne szkoły i podejścia, zanim zdecydujesz się na długie, drogie i wymagające szkolenie w jednej z nich.
Jeśli ktoś nie chce się uczyć, tylko “zdobyć papier”, bo to aktualnie popularna metoda, to oczywiście da się to zrobić, ale w moim odczuciu pilates raczej nie jest dla takiej osoby. Tu potrzeba pokory, czasu i chęci. Posypania głowy popiołem i przyznania się przed samym sobą, że przez pierwsze lata będziemy początkującymi baby teachers. Dopiero po nauczeniu pilatesu wielu ludzi i wielu różnych ciał z rozmaitymi dolegliwościami, celami i wyzwaniami, można powiedzieć, “OK, teraz już wiem wszystko”. Jednak znając nauczycieli pilatesu, dodaliby do tego zdania “chyba” i zapisali się na kolejne warsztaty z anatomii, biomechaniki lub jakiejś pokrewnej metody ruchowej, albo na lekcję u master trenera, czyli nauczyciela nauczycieli. Ja cały czas jestem na początku tej przygody.
Dziękuję za rozmowę!